Wywiad dla Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
jesteś na stronie: szumowski.pl / Varia / Wywiad dla Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
Wywiad przeprowadzony przez Andrzeja Kaczmarczyka z Wojciechem Szumowskim dla Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Porozmawiajmy, na przykładzie waszej pracy przy kręceniu dokumentu w Aleppo, o warunkach w jakich powstaje polski reportaż w rejonie objętym wojną domową. Czyj to był pomysł?
Pomysł zrodził się podczas rozmowy z Michałem Przedlackim. On akurat wrócił z Aleppo. W imieniu Czechów organizował tam pomoc humanitarną. Opowiadał o rzeczach strasznych i o panującym tam poczuciu beznadziei z powodu bierności świata. Byłem poruszony i zaproponowałem mu realizację filmu oraz współpracę. Połączyła nas również niezgoda na kreowany w świecie mediów wizerunek muzułmanina, czyli terrorysty. Ohydna manipulacja, która zaczęła się po 11 września.
Żeby zrealizować pomysł potrzebne są pieniądze. Kto je wyłożył?
Od początku zdecydowaliśmy, że nie pojedziemy tam jak dziennikarze newsowi, którzy jadą na jeden dzień, błyskawicznie robią zdjęcia i opuszczają niebezpieczny rejon. Chcieliśmy poznać ludzi i udokumentować warunki życia w mieście, w którym od miesięcy toczą się walki uliczne, i które dodatkowo jest bombardowane. To wymaga czasu, a w związku z tym pieniędzy. Spędziliśmy tam dwa miesiące i byliśmy, według mojej wiedzy, jedynymi zachodnimi dziennikarzami przebywającymi wtedy w Aleppo, i to tak długo. Połowa pieniędzy potrzebnych na dojazd, pobyt i powrót to były nasze własne środki. Drugą połowę dołożył TVN. Już po powrocie produkcję filmów dofinansowała Fundacja Kulczyków.
Ile filmów powstało?
Trzy krótsze dla TVN (dla „Uwagi” i „Super Wizjera”) i półtoragodzinny film, który puściła Al Jazeera. Ten ostatni widziało kilkanaście milionów widzów na świecie. Dodatkowo zmontowałem także materiały wspierające organizacje charytatywne pomagające Syryjczykom w rejonach objętych pożogą.
Jak dotarliście do Syrii, a potem do części Aleppo opanowanej przez powstańców?
Nielegalnie.
To znaczy?
No… nie wszystko mogę powiedzieć.
Rozumiem, ale powiedz to co możesz.
Pojechaliśmy do Turcji – to oficjalnie – a potem przekroczyliśmy granicę na punkcie kontrolowanym od strony syryjskiej przez powstańców. Więcej nie powiem ze względu na bezpieczeństwo ludzi, którzy nam pomagali.
Jesteście na miejscu. Tylko we dwóch. Potrzebujecie lokum, kontaktów, tłumaczy i co najważniejsze ludzi, którzy za was poręczą, bo podczas wojny, zwłaszcza wojny domowej obcy są podejrzani. Bez takich poręczycieli w najlepszym razie nie załatwicie nic a w gorszym… lepiej nie myśleć.
No i tu kluczowa okazała się wcześniejsza działalność charytatywna Michała. Konieczne jest krótkie wprowadzenie. Międzynarodowe organizacje humanitarne nie udzielały pomocy ludności na terenach zajętych przez powstańców. Zgodnie z międzynarodowymi konwencjami takie organizacje są zobowiązane współpracować z legalnym rządem. W Syrii to nadal jest rząd w Damaszku, więc cała pomoc przechodzi przez ręce Bashara Assada. Michał postanowił jednak zbadać sytuacje w zajętej przez rebeliantów części Aleppo.
Okazało się, że cywilni mieszkańcy nie tylko cierpią z powodu walk, ostrzału snajperów oraz nieustannych bombardować i ostrzału artyleryjskiego, ale cierpią również z powodu braku żywności, braku leków. Np. piekarnie przed, którymi ustawiały się kilkusetosobowe kolejki były specjalnie ostrzeliwane z helikopterów i samolotów. To oznaczało stale liczne ofiary, ale też zniszczenie tych piekarń, a co za tym idzie głód. Nie przesadzam. Ludzie jedli nawet pieczone szczury jeśli mieli szczęście.
Michał namówił czeską organizację humanitarną – PiN - do zbudowania sieci piekarń. Ten pomysł sprawił, że parę tysięcy ludzi, codziennie, dostawało darmowy chleb. Przy jego realizacji Michał nawiązał liczne kontakty, które okazały się nadzwyczaj pomocne już podczas naszego wspólnego pobytu. Ludzie rozpoznawali Michała na ulicach i serdecznie go pozdrawiali. To był niezwykły widok. Zostaliśmy otoczeni opieką. Mogliśmy trafić w różne zakazane dla innych miejsca i gwarantowało nam to tyle bezpieczeństwa ile mogli nam zapewnić nasi gospodarze, przyjaciele. Przypomnę, że w tym samym czasie doszło do porwania Marcina Sudera.
Ta reszta to zagrożenie ze strony bomb i snajperów?
Nie tylko. Pamiętaj, że miasto, w którym toczy się wojna domowa jest zawsze w jakimś stopniu dotknięte chaosem. Nie każdy kto ma broń jest zdyscyplinowanym członkiem powstańczej armii. Mieliśmy ochroniarza z karabinem, a i tak zdarzyło nam się spędzić kilka bezsennych nocy. Nie chcę tu wymieniać z nazwy tych zagrożeń, bo zamierzam tam jeszcze wrócić. Dodam tylko, że dzięki opiekunom nasza obecność w Aleppo była akceptowana nie tylko przez dowództwo Armii Wolnej Syrii.
Gdzie śpicie, co jecie, czy macie się gdzie umyć?
No to trochę, oczywiście przy zachowaniu proporcji, żyjemy tak jak ludzie w Aleppo. Jak jest woda to się myjemy. Jak nie ma to nie. Prądu nie ma. Z żywnością jesteśmy w lepszej sytuacji, bo mamy pieniądze. Rano kawa, syryjski chleb, oliwa, pomidory. Wieczorem herbata, kawa, syryjski chleb, oliwa, pomidory. (Śmiech) No i miła odmiana czyli sardynki. Co do zakwaterowania to najpierw korzystamy z gościny naszych opiekunów, a potem wynajęliśmy po przystępnej cenie dom.
Spaliśmy z przerwami na dachu obserwując przelatujące pociski. Nasi przyjaciele są już z tym bardzo dobrze obeznani, rozpoznawali rodzaje pocisków oraz skąd i dokąd lecą, więc stosowaliśmy się do ich wskazówek kiedy możemy spać w miarę spokojnie, a kiedy jednak trzeba się było schować.
Teraz naiwne pytanie. Czy wykupiliście jakieś ubezpieczenie na wypadek nieszczęścia?
Tak. Obejmowało naszą podróż do Turcji i z powrotem. (Śmiech) W Syrii oczywiście byliśmy w pełni na własne ryzyko.
Mieliście ewentualnie możliwość kontaktu z polską placówką dyplomatyczną?
Nie bardzo. W Damaszku rządzi reżim Assada, a Aleppo było otoczone przez jego wojska. Damaszek panuje też nad siecią telefoniczną i komórkową. Roaming nie działa, ale powstańcy mają komórki zarejestrowane na lewe nazwiska, więc zapewne jakby się coś stało to przekazaliby wiadomość.
Wróciliście tą samą drogą, którą wjechaliście do Syrii?
Tak. Na granicy tureckiej spotkaliśmy się nawet z pewną sympatią i objawami szacunku, że jedziemy na tereny objęte walkami. W samej Turcji władze jakby przymknęły na nas oko, bo przecież przyjechaliśmy z wizami tranzytowymi, ze sprzętem do filmowania, a tam nie wolno filmować bez specjalnych zezwoleń. Zresztą nie złamaliśmy tego przepisu w Turcji.
Sytuacja w Syrii jest teraz jeszcze bardziej skomplikowana. Czy planujecie ponowną wyprawę?
Widzieliśmy tam nieszczęścia, które wyzwalają potrzebę opowiedzenia o nich światu. Jest w nas taka wola zwłaszcza, że moim zdaniem media światowe (w tym polskie) jeśli w ogóle mówią o Syrii to świadomie lub z powodu niedoinformowania fałszują obraz wojny. Sugerują, że powstańcom syryjskim nie należy pomagać, bo wśród nich są terroryści. Ja ich widziałem, ale jest ich niewielu. Media powtarzają za politykami, że nie wiadomo komu można zaufać. Nie chce mi się wierzyć, że zachodnie wywiady nie wiedzą, które oddziały w Syrii są umiarkowane polityczne i zasługują na pomoc i którym ludziom można zaufać.
Nie ustanowiono nawet strefy zakazu lotów, więc siły Al Assada mogą swobodnie bombardować nie tylko powstańców, ale i ludność cywilną. Świat bardzo słabo, a właściwie wcale nie reaguje na użycie broni chemicznej. Takie ataki miały miejsce także podczas naszego pobytu. Nie informujemy nawet, że już 10 mln ludzi straciło domy, a to tak jakby cała Austria nagle stała się bezdomna! W Syrii trwa ludobójstwo. W Syrii ma miejsce największy kryzys humanitarny XXI wieku. A my wcinamy sałatkę jarzynową ze śledzikiem po japońsku.
Sprzedaliśmy nasz film „Aleppo. Notatki z ciemności” - Al Jazeerze. Nasza prawda o Syrii tak różni się od tej z oficjalnych mediów, że do teraz żadna stacja zachodnia nie zdecydowała się na wyemitowanie naszego filmu.
No to kiedy jedziecie?
Jak najszybciej. Jedziemy do piekła aby pokazać że żyją tam anioły.